Jesteśmy w drodze

Jesteśmy w drodze

czwartek, 23 stycznia 2014

W niedzielnej szkole

Pamiętam, gdy czytając w dzieciństwie ukochaną książkę "Ania z Zielonego Wzgórza" zastanawiałam się cóż to takiego "szkółka niedzielna", jak w niej jest, dlaczego w dalekim kraju i w odległych czasach w innej formie dzieci uczą się religii, niż u nas... Ale nie, nie będę rozwijała tego tematu :) Ot, to tylko takie krótkie wspomnienie, które wróciło, gdy usiadłam, by napisać o niedzielnej szkole, do której uczęszcza nasza Wspólnota.
Ile to już lat? Cztery, a może pięć? Ponieważ pamięć zawodzi, powiedzmy, że minął "szmat czasu" odkąd w pallotyńskim domu w Konstancinie Jeziornej ksiądz Jan rozpoczął prowadzenie comiesięcznych spotkań Szkoły Słowa Bożego. Nigdy nie zapomnę pierwszej mojej niedzieli, gdy postanowiłam pojechać na to spotkanie: w grudniowy zimny i ciemny poranek wygrzebałam się zaspana z łóżka i pobiegłam do tramwaju. Na przystanku żywej duszy, jednak przemogłam strach i wyruszyłam w drogę do Konstancina. Od tamtej pory wracam na nasze sesje tak często, jak tylko mogę. Te niedziele są dla mnie wyjątkowo świąteczne i cenne. Niemal za każdym razem, gdy przyjeżdżam, wraca do mnie to samo cudowne przekonanie, że jestem we właściwym miejscu, uczucie bycia bezpieczną, akceptowaną i kochaną, wyjątkowo silne wrażenie bliskości Boga, spotkania z Nim. To także błogosławiony czas, podczas którego często dostaję odpowiedzi na pytania, z którymi przyjeżdżam, przestrzeń, w której otwierają mi się oczy na wiele spraw dotąd zakrytych, czas odkrywania siebie, swojego wnętrza, kształtowania świadomości i postaw.
Śmiejemy się z księdzem Janem od lat, że to szkoła wyjątkowa również z tej przyczyny, że nie ma w niej indeksów, ocen, ani wakacji :) Wstąpić do niej można zawsze, niezależnie od dotychczasowej edukacji religijnej i stopnia wiary, bo Bóg przemawia poprzez swoje Słowo do każdego z nas inaczej, dostosowując rozumienie do naszego poziomu i naszych potrzeb.  
Zapyta może ktoś: a co z egzaminami? Egzamin z życia zdajemy wszyscy każdego dnia, a poznawanie i przyjmowanie Słowa Bożego pomaga nam czynić to coraz lepiej. Nie trzeba się więc obawiać, ale czerpać ile się da :)

Nie tylko mnie ciągnie w niedzielne poranki do domu na Leśnej. Entuzjastów tych spotkań jest obecnie kilkudziesięciu. To właśnie ze Szkoły Słowa Bożego wyłoniła się nasza Wspólnota Sempre Piu :) 
A że strona ta ma nie tylko służyć wspomnieniom i dzieleniu się doświadczeniami, to pozwolę sobie teraz streścić rozważania ks. Jana z ostatniej niedzieli. Niech Duch Święty niesie Słowo tym, którzy na nie czekają. 

Temat: "Zła odpowiedź na Boże zaproszenie. Przypowieść o przewrotnych dzierżawcach". (Mt 21, 33 - 45)

Życie i nauczanie Jezusa zbliża się już ku końcowi, gdy postanawia w przypowieści jeszcze raz opowiedzieć słuchającym Go tłumom o Bożej miłości. Snuje opowieść o dzierżawcach winnicy, którzy zabili sługi, a potem i syna gospodarza, aby zawłaszczyć jego dziedzictwo. Winnicą jest lud Boży, gospodarzem Bóg, a jego syn, to Jezus. Bóg zaufał ludzkiej wolności przekazując w użytkowanie ziemię i jej mieszkańców. Jednak to zaufanie nie zostało odwzajemnione. Dzierżawcy potraktowali winnicę jako swoją własność, uważając, że mogą zrobić z nią co chcą. Nie spostrzegli, że wolność została im dana po to, by dobrze uprawiać winnicę i zbierać z niej plon. By ich ratować, Bóg posłał najcenniejszą Osobę, swojego Syna, Jezusa, lecz ludzie wyrzucili Go z winnicy i zabili.
A teraz postawmy siebie samych w centrum tej opowieści, wśród dzierżawców...
Bóg obdarzył mnie wolną wolą. Jednak wskutek grzechu pierworodnego zostałem "uszkodzony": intelekt nie działa tak, jak było to zamierzone (jak często myli się mi prawda z fałszem?), wolna wola została osłabiona (prawdopodobnie zdarza mi się "słomiany zapał", uleganie pokusom, uzależnienia, postanawianie zmian "od poniedziałku"), uczucia wyrwały się spod kontroli rozumu i woli (namiętności, popędy, działanie wbrew rozsądkowi). Czy zdaję sobie sprawę z tej mojej ułomności i jej przyczyny?
Czy pamiętam, że wszystko co mam, to dar Boga? Czy uświadamiam sobie czasami, że to On mnie karmi, wypłaca mi pensję, uzdrawia, posyła właściwych ludzi we właściwym czasie i zawsze "po coś"? Czy wiem, że moje mieszkanie, samochód, ogródek, żona i przyjaciele, to Jego dary, którymi mam się cieszyć i korzystać z nich w jak najlepszy sposób, dla dobra ludzi i Bożej chwały? Czy Mu za nie dziękuję? I czy nie buntuję się, że Bóg ode mnie czegoś oczekuje, np. żebym mówił prawdę, uczciwie pracował, uśmiechnął się do sprzedawczyni w sklepie, odwiedził chorego, przestrzegał Przykazań i ufał Mu? Czy pamiętam, że całe moje życie to DAR? Czy wpuszczam Boga do swojego życia, jako gospodarza, czy raczej ustanawiam swoje prawa i reguły oraz próbuję Bogu dyktować swoje warunki? Kto zajmuje centralne miejsce w moim życiu - Bóg? czy może ja, moje sprawy, uczucia, "chcenia"? Kto obecnie zasiada na tronie mojego życia?


Żródło grafiki: Internet.

Prawdą wiary jest, że Jezus cierpiał i umarł za nasze grzechy. Nasze, a więc i moje. Zawsze wtedy, gdy mówię Bogu "nie", gdy wchodzę w grzech, to dokładam kamień do Jego męki. W jakich sytuacjach mi się to najczęściej zdarza? W jakich obszarach życia najtrudniej jest mi przezwyciężyć pokusy, wyjść z grzechu? Czy próbowałem sobie kiedyś wyobrazić, że to nie jacyś "oni", oprawcy przed dwoma tysiącami lat biczowali Jezusa, lecz że wśród nich jestem i ja, gdy grzeszę, odchodzę od Boga? Że męka Jezusa, to nie przeszłość, lecz teraźniejszość, cierpienie zadawane Bogu przez kolejne pokolenia?
I mimo tego wszystkiego Bóg wciąż mnie kocha, Bóg wszechmocny i potężny "ma słabość" do człowieka, do mnie... Bóg nie eksperymentuje z ludzką wolnością. Raz ją podarowawszy, nigdy mi jej nie odbierze. Dając dar wolności składa zaproszenie do relacji z Nim i oczekuje odpowiedzi, lecz do niczego nie zmusza. W jakiego więc Boga wierzę? Czy to jest rzeczywiście Bóg objawiony w Ewangelii? Osoba? Poznać Boga prawdziwie można w swoim życiu tylko nawróconym całkowicie sercem. Człowiek sam nie jest do tego zdolny. Prośmy więc, aby Bóg uzdalniał nas do poznawania Go takim, jakim jest naprawdę i abyśmy potrafili jak najlepiej odpowiadać na Jego "wybraństwo". 

Dorota